Moja wielka przygoda z Chinami rozpoczęła się oficjalnie 10 maja. Wszystkie przyjemności związane z rezerwacją biletów lotniczych, a także hotelu spoczęły na moim pracodawcy, mnie pozostało tylko przyjąć do wiadomości plan podróży.
Mój lot został podzielony na dwa etapy, najpierw przelot z Krakowa do Frankfurtu, gdzie czekał mnie 5 godzinny postój, następnie 10-godzinny lot do Pekinu. Po raz pierwszy miałam przyjemność skorzystać z linii lotniczych Luftahansa i muszę przyznać, że nawet lot w klasie ekonomicznej może być przyjemny. Już podczas przelotu do Franfkurtu doceniłam tą markę, gdy na moim stoliku pojawiło się całkiem dobre śniadanko. Pobyt na frankfurckim lotnisku przeleciał w mgnieniu oka, sklepy Duty Free i niemieckie piwo potrafią odpowiednio zająć czas.
|
Na frankfurckim lotnisku |
Mój przelot do Pekinu odbył się bez najmniejszych problemów, a bogata lista filmów była głównym źródłem mojej rozrywki pokładowej. Biorąc pod uwagę różnicę czasu do Pekinu przyleciałam o godzinie 8:30 następnego dnia. Chiny przywitały mnie niestety chmurami i deszczem, ale w kolejnych dniach nie można już było narzekać :) Po 3,5 godzinnym transferze do Tianjin, ulokowałam się w moim hotelu. Przez cały pobyt mieszkałam w Sheraton Tianjin Binhai (
Hotel). Dużym plusem tego obiektu było to, że znajduje się on niedaleko siedziby mojej firmy, a drugim plusem była jego infrastruktura, czyli basen, sauna, siłownia oraz dostęp do internetu. W trakcie pobytu doceniłam również fakt, że w hotelu znajduje się włoska restauracja, pokochałam też swój pokój na 11 piętrze, z którego rozpościerał się całkiem przyzwoity widok, zwłaszcza wieczorną porą.
|
Plan naszego lotu |
Po rozpakowaniu bagaży od razu wyruszyłam na podbój miasta i chińskiej kuchni. Pierwsze swoje kroki postawiłam w Tanggu, mimo kaprysów pogody udało mi się znaleźć bardzo fajną knajpkę. Jak to przystało na chiński lokal zamiast sztućców były tylko pałeczki. Pierwsze próby operowania nimi wyglądały dość komicznie. Na pierwsze danie zamówiłam ryż z wołowiną, a do tego sałatkę z tofu i orzeszkami piniowymi, no i na deser moje ulubione chińskie piwo Tsingtao. Najedzona i zadowolona wróciłam do hotelu, by następnego dnia zaraz po pracy ruszyć znów na podbój Tianjin.
|
Deszczowe Tanggu |
|
Mój skromny pokoik ;-) |
|
Z innej perspektywy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz